Podróże kształcą. Nawet takie niewielkie, jak z Ostrołęki do Białegostoku. Niby tylko 120 km, a wydaje się, że człowiek znalazł się w innym świecie. W świecie – jak się okazuje – wielu kulinarnych możliwości.
Moja młodsza siostra studiuje w Wielkim Mieście. Kiedy po feriach wracała na studia, postanowiłam się pofatygować i potowarzyszyć dziecku w drodze powrotnej. Nieważne, że jechał z nami także Ojciec, który wystarczyłby i z towarzystwem i z pomocą. Miałam swoje osobiste cele w tej wyprawie.
Przede wszystkim Empik, którego w Moim Mieście nie ma, a w którym kupiłam sobie piękny kalendarz na ścianę i długo poszukiwaną przez mnie książkę „Opętanie”, którą wydawnictwo Prószyński i Ska wydało w 1998 roku i dopiero teraz wypuściło drugie wydanie. Następnym przystankiem był mały, absolutnie uroczy sklepik z kawami i herbatami „Retro”, gdzie nabyłam po 50 g kawy o smaku Creme Brule i Irish Cream i gdzie wypatrzyłam śliczny serwis do herbaty, który zamierzam sprezentować – ale komu, nie powiem.
Po zakupach poszłam do mieszkania Siostry, gdzie rzeczona Siostra i nasz Ojciec już na mnie czekali z ulotkami japońskiej restauracji, by zamówić obiad. Oni zamówili sobie sushi na spółkę, a ja wzięłam sałatkę „Udon”.
Gwoli wyjaśnienia: moja Siostra interesuje się kulturami japońską i chińską. Czyta książki podróżnicze, stare poezje, ogląda filmy i anime, no i oczywiście odwiedza orientalne restauracje. Nie podzielam jej pasji, jeśli chodzi o samą kulturę, ale w kwestii kuchni doskonale ją rozumiem z jednego choćby tylko powodu: owoce morza.
Sama sałatka zrobiła na mnie wrażenie. Przede wszystkim tym, że była zapakowana w naprawdę niewielkie pudełeczko. Kiedy je zobaczyłam, byłam przekonana, że się nie najem i będę zmuszona podkraść trochę sushi rodzinie. Jakże się jednak myliłam! Nie byłam w stanie dokończyć tego niewielkiego pudełka i oddałam resztę Ojcu. Nawet nie wiem, co w niej było takiego sycącego, bo składniki wydawały się zwyczajne, poza majonezem, który był w składnikach sałatki w ulotce, ale na pewno nie był widzialny w sałatce w pudełku.
Ponieważ jednak bardzo mi smakowała, wzięłam sobie ulotkę z zamiarem zrobienia sobie sama takiego dania. Niestety, nie pomyślałam wcześniej o tym, że w Moim Mieście trudno będzie mi dostać makaron „Udon”. Tak szczerze mówiąc, to do tej pory go nie znalazłam, choć nie tracę nadziei, że może gdzieś tam jest. Można go dostać na Allegro, ale wydało mi się przesadą zamawianie makaronu do sałatki przez Internet, więc samowolnie zmieniłam makaron „Udon” na zwykły polski makaron 4-jajeczny.
I tak zrobiłam własną sałatkę. Smakowała, oczywiście, inaczej niż ta z restauracji, ale też była bardzo smaczna.
Sałatka „Udon”
Makaron „Udon” ugotowany i przestudzony, lub 4-jajeczny zwykły (tak by zapełnił około 1/3 miski do sałatki)
1 zielony ogórek
1 awokado
14 paluszków krabowych surimi
pęczek szczypiorku
3-4 łyżki majonezu
sól, pieprz
Makaron ugotować według instrukcji na opakowaniu, wystudzić. Paluszki surimi rozmrozić (ja je podgotowuję w gorącej wodzie), pokroić w kostkę. Ogórek i awokado obrać ze skórki, z awokado usunąć pestkę, pokroić w dość grubą kostkę. Szczypiorek posiekać. Wszystko razem wymieszać w misce z majonezem, solą i pieprzem. Naturalnie, każdy może przyprawić sobie sałatkę według swego gustu.