sobota, 22 stycznia 2011

Na początku były ciastka rubinowe...

 Eryka

Każdy rozpoczyna swoją przygodę kulinarną w inny sposób. W moim przypadku "pierwszy raz" naznaczył dalszy rozwój wypadków. Pierwszą rzeczą, jaką sama, bez pomocy i z własnej inicjatywy zrobiłam w kuchni do jedzenia, były ciastka. Nie pierwsze lepsze z brzegu, tylko ciastka rubinowe Ani z Zielonego Wzgórza.

Podczas któryś wakacji Mama sprezentowała mi książkę kucharską napisaną przez wnuczkę Lucy Maud Montgomery, autorki kilku książek o przygodach najlepiej znanego rudzielca wśród żeńskiej części populacji czytelniczej. Byłam wówczas w wieku, w którym już dawno wyrosłam z książek o Ani, ale akurat wtedy zaczęłam czuć niejasne ciągoty w stronę kuchni. Można powiedzieć, że Mama wbrew sobie wyświadczyła mi przysługę.

Moja Mama świetnie gotuje. Ale nie lubi tego robić. Chyba ma to coś wspólnego z faktem, że jak byliśmy z moim rodzeństwem mali, byliśmy nieco wybredni, co owocowało często tym, że biedna kobieta musiała gotować dwa obiady na jeden dzień. A poza tym pracować, zajmować się nami i mężem, utrzymywać dom w czystości, i przy tym wszystkim nie zwariować, tak że w końcu prace domowe jej obrzydły, a gotowanie chyba najbardziej. Dlatego właśnie, dopóki nie tupnęłam nogą i nie postawiłam stanowczego "veto", wszelkie moje próby podjęcia jakiegokolwiek gotowania były udaremniane, a ja sama byłam bezceremonialnie przeganiana z kuchni słowami: "Jeszcze zdążysz się w życiu nagotować!".

Godziłam się na to potulnie aż do tamtego lata. Pewnego dnia po prostu oznajmiłam, że skoro mam już moją pierwszą książkę kucharską, to zamierzam zacząć jej używać. Wyjęłam stolnicę, przygotowałam wszystkie składniki i wałek do ciasta, włączyłam piekarnik i przystąpiłam do robienia ciastek.

Myślę, że część przyjemności z pieczenia i gotowania ludzie czerpią ze świadomości, że oto stworzyli coś nowego, a także z tego, że zrobili to sami, własnymi rękami. Po połączeniu kilku składników powstało coś nowego, coś innego, coś potrzebnego. Chyba żadna inna z form działalności ludzkiej nie zawiera w sobie tylu podobieństw do magii i czarowania. Tak więc, abrakadabra, kucharzenie faktycznie potrafi przenieść w stan ducha, w którym wierzy się jeszcze w czary, a nawet samemu umie się czarować - czego dowodem jest zawartość garnka. Sądzę, że nigdy nie zapomnę tej chwili, kiedy po wrzuceniu wszystkich składników do makutry, po jakichś dziesięciu minutach wyrabiania ich widelcem, ciasto zaczęło robić się zwarte i elastyczne. Spójrzcie tylko do mojej makutry, to ja to zrobiłam!

Rubinowe ciastka były pierwsze, ale zdecydowanie nie ostatnie. Jeśli mogłabym wybrać coś, co lubię przygotowywać najbardziej, to tym czymś byłyby właśnie ciastka. Czekoladowe, orzechowe, migdałowe, piernikowe, z kremem, owsiane, owocowe - wszelkie, jakie istnieją. Jeśli chcę zająć czymś ręce, ażeby umysł mi nieco odsapnął, to niewątpliwie zabiorę się do robienia ciastek. Bo nic na świecie nie jest w stanie tak mnie uspokoić, jak wycinanie, sklejanie, ozdabianie, wyciskanie, ogólnie rzecz biorąc - jak mówi moja Mama - "diablenie się" z ciastkami.

Rubinowe ciasteczka do popołudniowej herbaty

2 szklanki przesianej mąki
4 łyżeczki proszku do pieczenia
2 łyżki stołowe cukru
1/2 łyżeczki soli
1/2kostki masła roślinnego
3/4 szklanki mleka
słoik dżemu wiśniowego

Nagrzać piekarnik do temperatury 220°C. Przesiać mąkę, wsypać do dużej miski, dodać proszek do pieczenia, cukier i sól, wymieszać wszystko widelcem. Dodać masło roślinne, drobno posiekać nożem. Wlać mleko i wyrabiać widelcem tak długo, aż ciasto da się uformować w miękką kulę. Położyć kulę z ciasta na stolnicy posypanej mąką, zagnieść 12 razy. Posypać mąką wałek do ciasta i rozwałkować ciasto do grubości 5mm. Dużą foremką powycinać krążki z ciasta, jeden obok drugiego. Robić to jednym zdecydowanym ruchem, nie kręcić foremką. Szpatułką przenieść połowę krążków na blachę wyłożoną folią aluminiową, układać je w odstępach 2 i 1/2 cm. Małą foremką wyciąć środki w pozostałych krążkach. Powstałe w ten sposób pierścienie ułożyć szpatułką na krążkach leżących na blasze (tutaj moja uwaga: ja zawsze smaruję te krążki białkiem jajka, ażeby oba placuszki na pewno się skleiły). W tym miejscu znów odstąpię od oryginalnego przepisu: książka podaje, żeby nałożyć dżem łyżeczką na ciastka przed pieczeniem. Ja natomiast zawsze nakładałam go po pieczeniu. Pozostawiam w gestii czytających, w jakiej formie przygotują własne ciastka. Idźmy dalej. Piec ciastka pół godziny na środkowym poziomie piekarnika, dopóki nie urosną i nie nabiorą złocistej barwy. Wyjąć blachę z piekarnika, używając rękawic kuchennych. Metalową szpatułką szybko zdjąć ciasteczka z blachy. Jak wcześniej mówiłam, ja napełniam ciastka dżemem po pieczeniu, przy pomocy łyżeczki do herbaty i wykałaczki.

Bon appétit :-)!

Przepis pochodzi z książki Kate Macdonald "Książka kucharska Ani z Zielonego Wzgórza" wydanej przez "Naszą Księgarnię" w 1994r.

www.bonappetitcava.blogspot.com

---

Artykuł pochodzi z serwisu Publikuj.org.

best linux hosting

Brak komentarzy: